PAMIĘTNIK BANKIWY
Nazywam się BANKIWA Quendi Rivendell. Bankiwa to moje imię (ale mówią na mnie Banki, a
Mój Pan najczęściej mówi Bankisia, ładniutko prawda?), a "Quendi Rivendell"
to nazwa Amatorskiej Hodowli Owczarków Belgijskich, którą zajmuje się ciocia Ania. Jest
to baaaaardzo stara hodowla. Istnieje już od 1992 roku! Ja też - oczywiście - jestem owczarkiem belgijskim.
Mam całe futerko czarniutkie, bo jestem groenendael'em (ludzie - a właściwie nie tacy zwykli, normalni
ludzie tylko "belgomaniacy" - nazywają nas "gronkami"). O naszej rasie możecie
dowiedzieć się więcej z Polskiej Bazy Owczarków Belgijskich, którą prowadzi
Ciocia Marta. Milutko napisał też o nas Belgomaniak Mareczek, który też zajmuje się
"gronkami" i to jego stadko tak fajniutko się nazywa: "Czarny charakter", hi, hi, hi...
Dlatego Bankisia nie będzie tu się rozpisywała o tym, co inni już dawno i duuuużo
lepiej napisali...
Urodziłam się 23 września 2003 r. Mam jeszcze trzy siostrzyczki i jednego braciszka. U cioci Ani zostały
jeszcze moje dwie siostrzyczki: Barsa i Bona. Moja mama to Oroya, a tata to Blackberry Lakka. Bardzo lubiłam
też moją babcię Chilę. Jestem do niej bardzo podobna: też uwielbiam się łasić,
tulić i pieścić... Jestem baaaaardzo grzeczna! Tak grzeczna, że przez prawie dwa tygodnie nic
nie "zjadłam" w moim nowym domciu (poza suchą karmą oczywiście), a raz jak zostałam
sama to tylko wzięłam sobie taką starą gazetę, którą pan zostawił przy
kominku... Nnnooo... i raz ząbki "zaczepiły" mi się o takie falbaneczki (teraz wiem,
że to nazywa się serwetka i leży zwykle na stoliku), pociągnęłam ją i
narobiłam straaaasznego huku, bo stała na niej taka duża, ciężka popielniczka, która
się rozprysnęła w drobniutkie kawałeczki.... Ale to było "niechcący"...
Teraz mieszkam sobie w nowym domciu, mam duuuuży ogródek, w którym mogę sobie pobiegać
i bardzo to lubię. Ale po kolei...
Opowiem Wam jak tu trafiłam i jak minęły mi pierwsze dni....
Tydzień Pierwszy
1 - 7 lutego 2004 roku
1 lutego 2004 roku (po południu)
Była to niedziela, po południu. Do domku, gdzie mieszkałam przyjechał Obcy Pan, Obca Pani i
Obca Młoda... Inaczej pachnieli niż ciocia Ania... Trochę się bałam i nie chciałam
do nich przyjąć, nie to co mojej siostry Bona i Barsa, czy babcia Chili albo mama Oroya... One od razu
poszły zobaczyć kto to i powąchać obcych... Ale ta Obca Młoda była miła i
czułam, że od razu mnie polubiła... To do niej przyszłam, nie tak całkiem blisko, ale
tak, że mogła wyciągnąć rękę i mnie pogłaskać... Obcy Pan i
Obca Pani rozmawiali z Ciocią Anią. Wiedziałam, że rozmawiają o nas i że jedna
z nas pojedzie gdzieś w "nieznane"... Było mi trochę smutno... Ci Obcy byli u nas bardzo długo,
kilka godzin i czułam swoim małym noskiem, że do końca nie mogą się zdecydować,
którą z nas wezmą. Słyszałam jak ciocia Ania powiedziała, że ja jestem najbardziej
"nieufna" (co to znaczy "nieufna"? To taki "cykorek"? Aha, no tak ja jestem trochę
taka, troszeczkę się boję, ale jak urosnę to mi przejdzie..., na pewno!), ale najspokojniejsza
(wow!) i największa "pieszczocha" (wow!)... No pewnie, a kto by nie lubił się pieścić...
A taka spokojna to ja wcale nie jestem (jak to "belg" :-)))), ale naprawdę jestem baaardzo grzeczniutka...).
Kiedy tak siedzieliśmy w pokoju u Cioci Ani, w końcu dałam się pogłaskać i Obcemu
Panu i Obcej Pani. Tak "źle" nie pachnieli... Czułam jakiegoś psa i kota... To pachniało atrakcyjnie...
W końcu Obcy Pan spytał Obcej Młodej, która z nas chciałaby najbardziej (bo piękne
to my jesteśmy wszystkie!!!), która z nas najbardziej przypadła jej do serduszka... Obca Młoda
jeszcze nie zdążyła odpowiedzieć, ale ja już wiedziałam! Wiedziałam, że
zaraz padnie imię: BANKIWA! I stało się! Trochę się ucieszyłam i zaraz zrobiło
mi się baaaardzo smutno... W końcu będę musiała rozstać się z moim stadkiem...
pojechać w nieznany świat... jak mi tam będzie? czy będą dla mnie dobrzy? czy jeszcze kiedyś
zobaczę się z moimi siostrzyczkami, mamą, babcią i Ciocią Anią? Nawet nie przemknęło
mi przez mój mały czarny łepek, że z jedną z siostrzyczek już wkrótcę
się spotkam i będziemy prawie zawsze razem!!! J). Ciocia Ania dała Prawie Obcemu Panu moją
czerwoną piłeczkę, szmatkę na sznurku, którą sobie szarpałyśmy z siostrzyczkami,
szmatkę z legowiska i nasypała w torbę "chrupeczek", które jadłam. Ciocia
Ania zapięła mi też taką czarną obróżkę z czerwoną kokardką...
a potem wzięła mnie na ręce i zaniosła do takiego dużego warczącego "stracha",
położyła mnie na takim miękkim siedzeniu, a koło mnie siadła Prawie Obca Pani...
Zaczęła mnie głaskać po łebku... Było mi smutno... Położyłam się
i Prawie Obcy Pan ruszył... w nieznany Bankisi świat... Jak tam mi będzie? Położyłam
swój łepek na kolanach Prawie Obcej Pani, która cały czas głaskała mnie i tak
miękko i ciepło do mnie mówiła i w końcu zasnęłam...
1 lutego 2004 roku (wieczorem)
Jechaliśmy baaaaardzo dłuuugo... Do nowego domciu przyjechalam już wieczorem. Było ciemno. Byłam
bardzo zmęczona i bałam się... Kiedy weszłam do nowego domu czekała mnie następna
niespodzianka! Prawie Obcy Pan, Prawie Obca Pani i Prawie Obca Młoda to nie było jeszcze całe moje
nowe stadko... W domu przywitał mnie jeszcze taki Obcy Młody i Takie Małe Miauczące Paski.
Coś takiego było też w domu Cioci Ani... Zaraz jak to się nazywało? Aha, już pamiętam:
to był kot! To tutaj zaraz uciekło na schody i stamtąd przyglądało mi się. Obiegłam
zaraz cały dom, obwąchałam wszystkie kąty i w jednym znalazłam dwie miseczki. W jednej
było mleczko a w drugiej smaczne chrupeczki. Z tych nerwów zaraz wszystko z tych miseczek "wyczyściłam"...
Już Prawie Mój Pan przygotował mi legowisko, ale ja wybrałam sobie inne miejsce, z którego
mogłam widzieć wszystkich: Prawie Moją Panią, Prawie Moją Młodą i Prawie Mojego
Młodego. To pasiaste już nie zeszło tego dnia ze schodków, tylko poszło gdzieś na
górę (Bankisia tam jeszcze nie była...).
Aha, zapomniałam jeszcze o jednym: wieczorem, kiedy już obwąchałam wszystkie kąty w
nowym domu, poznałam całe stadko i pojadłam smacznych chrupeczek Pasiastej Marujki, pobaraszkowałam
z Już Moim Panem na podłodze... Ale to była frajda! Tarzaliśmy się z tym moim "basiorkiem"
na dywanie, a ja go lizałam po jego "pyszczku" i podszczypywalam mu uszko... E, chyba nie będzie
mi źle w tym nowym domciu... Potem jeszcze pobiegaliśmy po ogródku i kiedy Bankisia załatwiła
już wszystko co miała tam do załatwienia, wróciliśmy do domu. Już Mój Pan
nasypał mi do miseczki moich chrupeczek (smakowały tak samo jak chrupeczki u Cioci Ani) i kiedy sobie
pojadłam poczułam się baaaardzo zmęczona i zasnęłam.
2 lutego 2004 roku
Pobudka
Dzisiaj obudziłam się tak jak zwykle budziłam się u Cioci Ani, ale w tym domciu wszyscy jeszcze
spali. Chyba dla mojego nowego "stadka" to było za wcześnie, bo Już Moja Pani powiedziała
potem Już Mojemu Panu, że obudziłam ją o 5,30. Musiałam przecież zrobić
im pobudkę, bo chciało mi się siusiu... Już Moja Pani wyszła ze mną do ogródka.
Tam sobie pobiegałam, zrobiłam wszystko co trzeba i wróciłyśmy do domu. Zanim Już
Moja Pani się rozebrała, Bankisia wskoczyła jej do łóżka... :-))) Ale Moja Pani
była zdziwiona... i chyba niezadowolona, bo kazała mi czmychać na moje miejsce.... No tak, niech
jej się nie wydaje, że to Ona będzie tu waderą... Jeszcze zobaczymy.... Dlatego jeszcze
trochę się z nią podroczyłam, tak żeby zdążyły mi się chociaż
łapki zagrzać, no i żeby nie pomyślała sobie, że z Bankisią to tak łatwo...
Poszłam w końcu na swoje miejsce. Jeszcze trochę się zdrzemnęłam... Kiedy całe
"stadko" już powstawało na dobre zaczął się ten baaaaardzo dziwny dzień...
Oj, dużo dziwnych rzeczy się działo! Zjadłam sobie moje śniadanko, a potem Mój Pan
wyszedł ze mną na spacer. Co to był za spacerek! Najpierw byliśmy w ogródku i ganialiśmy
się i bawiliśmy się piłeczką, którą Bankisia dostala od Cioci Ani. Mój
Pan rzucał piłeczkę, a Bankisia ją przynosiła do Pana i Pan ciągle mówił
wtedy "aport" i do pyszczka Bankisi "wpadały" takie małe pyszne smakołyki....
To chyba właśnie są te "aporty" , prawda? Baaardzo mniamuśne są te "aporciki".
Kiedy się tak bawiliśmy z Moim Panem Bankisia zobaczyła Pasiastą Marujkę, która też
wyszła do ogrodu (chyba przez okienko w garażu, bo drzwi do domku były zamknięte...). Tego
było już za dużo! Co to to nie! Pogoniłam Pasiastą na drzewo... Chyba trochę
za bardzo ją wystraszyłam, ale w końcu w ogródku nie ma miejsca dla psów i kotów
na raz, prawda? Bankisia nauczyła się tego od mamy, babci, taty i dziadka... Teraz też Bankisia
wygrała Tak było u Cioci Ani i tak będzie tutaj, jakem Bankisia!!!
Potem było już mniej wesoło i na pewno dużo mniej "smacznie".
... zabawa w ogrodzie
Mój Pan przypiął mi moją obróżkę a do niej coś takiego czego drugi koniec
trzyma w swojej łapie, ale to coś się wydłuża i mogę sobie nawet trochę pobiegać.
Dalej bawiliśmy się jeszcze trochę w ogrodzie: uciekałam Panu i zaraz do niego przybiegałam.
Już trzy razy przybiegłam jak zawołał mnie do siebie i zawsze dostałam coś baaardzo
pysznego. To coś chyba nazywa się "noga", bo pan jak mnie wołał to tak mówił:
"noga". Bardzo smaczna jest ta "noga". Mniamm...
Ta zabawa niestety nie trwała długo...
Wyprawa do miasta...
Pan zaprowadził mnie znowu do tego dużego warczącego "stracha".
Pojechaliśmy gdzieś, gdzie było baaardzo duże i baaardzo dziwne stado, które chyba się
nie lubiło, bo każdy gdzieś się spieszył, każdy w inną stronę, było
mnóstwo takich warczących "strachów" jak ten, którym Bankisia jeździła
z Panem, było bardzo głośno i strasznie. Mój Pan powiedział, że to jest miasto, te
"strachy" to samochody, a to dziwne stado to ludzie. Chodziliśmy z Panem po czymś takim twardym i zimnym.
Kiedy tak chodziliśmy i Bankisia się rozglądała na wszystkie strony w pewnym momencie zobaczyłam
takie straszne, hałasujące dziwadło: był to taki "ludź", ale inny: cały pomarańczowy
i machał takimi blachami na kijach, którymi głaskał to po czym z Panem szliśmy i robił
mnóstwo hałasu... Wtedy Mój Pan powiedział, że ten "ludź" odśnieża
i zamiata chodniki (ten "chodnik" to właśnie to coś po czym chodziliśmy!), a te blachy na kijach
to były: szufla i miotła... Teraz już Bankisia wie co to jest i do czego służy! Podobne
stoją w naszym domciu obok garażu...
... i wizyta u Pani Doktor...
Potem znowu Mój Pan zaprowadził mnie do tego strasznego samochodu... Ale Bankisia się tak go
boi, że nie chce do niego wsiadać... Pan musiał Bankisię wziąć na rączki
i włożyć do środka. Ale nie to było tego dnia najgorsze!!! Pan pojechał z Bankisią
do takiej "cioci"... Ta "ciocia" była na początku baaaardzo miła, ale dopiero
potem okazało się jaka była niedobra! Pan powiedział, że to jest Pani Doktor... Najpierw
Bankisię głaskała, ogłądała i cmokała, a potem - nie wiadomo po co - wcisnęła
mi do pyszczka taką obrzydliwą, żółtawą pastę, fuj... fuj... fuj! Mówiła,
że to jest konieczne, żeby Bankisia nie miała jakichś tam "robaków" (co to
jest, te "robaki"?). Ale to jeszcze nie koniec! Ta niedobra "ciocia" posmarowała mi grzbiecik
jakimś strasznie śmierdzącym płynem!!! Że też "ludzie" zawsze znajdą jakieś
usprawiedliwienie tego co robią z nami - pieskami... Tym razem powiedziała, że tak trzeba, żeby
Bankisi nie pogryzły jakieś "kleszcze"... Bankisi jeszcze nikt nie pogryzł! Bankisia też
ma zęby i może się sama "odgryźć" jak będzie trzeba! (tylko nie wiem co
to są te "kleszcze"? Czy to jakieś takie dziwne psy?). Ale najgorsze było to, że nagle
Mój Pan przestał mnie głaskać po grzbieciku. Dlaczego? :-((( Bankisia popatrzyła na
Pana i wtedy Pan powiedział, że nie może mnie pogłaskać po grzbieciku, żeby
kropelki się nie wytarły! Aha, to pewnie dlatego też tego dnia wychodziłam do ogrodu już
tylko na tym czymś co Pan trzymał za drugi koniec (a, już wiem - Pan mówił na to "smycz").
No tak, ale Pasiasta Marujka to mogła sobie pobiegać w ogrodzie.... Niech no ja tylko jutro wyskoczę
do ogródka i ją tam spotkam... To dopiero dam jej nauczkę... Popamięta Bankisię...
Bankiwa "Niejadek" i ... Alaskany
Kiedy wróciliśmy do domu, Pan nasypał mi do miseczki chrupeczki, ale zupełnie nie miałam
ochoty na jedzenie... Chrupnęłam tylko kilka... Wieczorem też nie jadłam... Ale jak miałam
jeść, jak ząbki mi się ruszały? i dziąsełka bolały jak coś ugryzłam?
No jak? A Pan nic, tylko nasypywał i stawiał miseczkę i mówił żebym jadła...
Sam niech sobie je takie twarde chrupki jak go będzie cały pyszczek bolał.... Wieczorem Pan dał
Bankisi żółtko w miseczce... No, chociaż to Bankisia mogła wylizać... A poza
tym Bankisi znowu zrobiło się trochę smutno... nie było tu mamy, siostrzyczek, babci...
Tęsknota i wrażenia z całego dzisiejszego dnia "zwaliły mnie" z łapek...
Położyłam się na swoim ulubionym w tym domu miejscu i zasnęłam... Przespałam
całe popołudnie i obudziłam się wieczorem. Wtedy zobaczyłam, że po schodach, z
pięterka, schodzi Moja Młoda Pani, ale... z nią schodzą dwa psy!!! Prawdziwe Alaskany Malamuty!
Podskoczyłam jak oparzona i zaczęłam na nie warczeć i szczekać! Dlaczego przyczepiły
się do Młodej? To moja Młoda!!! Nagle Alaskany zniknęły... Zobaczyłam, że
Młoda... trzyma je w ręku... Co za dziwy... Wcale się nie ruszały i pachniały jakoś
tak inaczej, nie tak jak psy... Przyszedł Mój Pan, wziął od Młodej te Alaskany i postawił
przede mną, poklepał je i dał mi je powąchać. To ci dopiero niespodzianka!!! One nie
pachniały psami tylko... Moją Młodą Panią! Pan wtedy powiedział, że to są
kapcie Młodej... Aha, Pan też coś wkłada na swoje łapki jak chodzi po domu, tylko te jego
to są klapki (Bankisia już je nawet poznała "bliżej" - trochę je pogryzła
jak Pana nie było w domu...).
No tak, dziwne rzeczy... No cóż, może następny dzień będzie lepszy...?
Tego wieczoru poczułam się znowu bardzo zmęczona... Zasnęłam szybko i spałam do
rana...
3 lutego 2004 roku
Nowa "znajoma" - smycz
Dzisiaj miałam bardzo dziwny dzień... Najpierw Mój Pan do mojej obróżki przypiął
mi znowu takie dłuuuuugie "coś" (powiedział, że to "smycz"). Na początku
było mi nawet fajnie: mogłam sobie pobiegać trochę, ale niestety nie za daleko. I tak sobie
biegłam kawałek i przybiegałam do pana, biegłam kawałek i przybiegałam do pana...
Trochę to nudne... Ale później poszliśmy z panem na spacer, poza nasz ogródek... tam gdzie
wzdłuż drogi stoją inne domy, a za płotami w innych ogródkach, biegają sobie
jakieś obce psy. Bardzo nieswojo się tam Bankisia czuła... Z tego wszystkiego "naszczekałam"
wszystkim psom i teraz trochę mi głupio... że tak ze wszystkimi się pokłóciłam.
Strasznie się tym wszystkim zmęczyłam... Wróciliśmy do naszego domu, gdzie mogłam
się trochę uspokoić, napić wody i Mój Pan dał mi miseczkę z "bankisiowymi"
chrupeczkami.
Kolejna wyprawa do miasta i co to są te "zdjęcia"...
Kiedy już pojadłam i odpoczęłam troszeczkę, Mój Pan znowu przypiął
mi tą "smycz" i tym razem zaprowadził do tego strasznego warczącego "samochodu".
Bankisia ciągle się go boi... i pan musiał mnie podnieść i włożyć do środka.
Pojechaliśmy znowu do tego "miasta" gdzie jest tyle tych różnych dziwnych "stad"
biegających we wszystkie strony, dużo warczących, strasznych "samochodów"...
Brrrrr... Bankisia tak tego nie lubi... W naszym ogródku jest tak fajnie: cichutko i spokojnie, można
sobie pobiegać i najwyżej słychać miauczenie Maruji, albo szczekanie Bankisi... No, jeszcze
czasem odezwa się psy u sąsiadów... A tu! Okropność! Chodziliśmy z Panem do różnych
dziwnych miejsc, do których wchodziło się przez takie "ruszające się szklane
ściany" ... Za każdą z tych "ścian" Bankisia zawsze widziała takiego samego psa...
Ile jest takich psów jak Bankisia? Musi ich być straaaaaaasznie duuuuuużo... W jednym takim
miejscu Pan kupił takie małe pudełeczko i powiedział Bankisi, że będziemy robić
jakieś "zdjęcia" (co to jest to: "zdjęcia", czy jak się to zrobi, to potem
można to zjeść, mmmnnniammm...?). W tym "mieście" było też dużo innych
obcych psów, których Bankisia się trochę bała... Na wszystkie sobie szczekałam...
niech sobie nie pomyślą, że tak naprawdę to ich się boję, niech sobie myślą,
że Bankisia jest już bardzo groźźźna! A Mój Pan wcale nie pomagał Bankisi tylko jak były
te straszne psy, to Pan ich chyba wcale nie widział i nawet nie słyszał, że Bankisia szczeka...!
Dlaczego? A może nie trzeba się ich było tak bać, jak Pan się ich nie bał...,
hmmm... ?
... i jak nauczyłam się wsiadać do samochodu...
No, ale nareszcie Pan się zlitował nad Bankisią i poszliśmy do tego naszego "stracha"
czyli samochodu. Kiedy Pan otworzył drzwi, obok nas coś tak straaaaasznie "zaryczało", że
z tego wszystkiego nie wiem jak, ale nagle sama znalazłam się w środku naszego samochodu!!! I wcale
Pan mnie nie musiał do niego wkładać... To wcale nie jest takie straszne o wsiadanie do "stracha"
i nic się takiego nie dzieje..., dziwne... No, teraz już mogliśmy pojechać do naszego domu,
do ogródka... Bankisia nareszcie będzie mogła odetchnąć...
Ale okazało się, że to nie koniec wrażeń na dzisiaj... Kiedy przyjechaliśmy do
domu i ledwo zdążyłam wysiąść i trochę pobiegać, przyjechał taki wieeeelki
strach, jakiego jeszcze z bliska nie widziałam! A jak strasznie głośno warczał!!! Aaauuuuaaaa...
Pan zaprowadził Bankisię do domu, ale nawet w domu słychać było, jak to coś wielkiego
warczy, bo to coś podjechało pod sam domek.... Pan powiedział potem Bankisi, że to taki samochód,
który przywozi olej do ogrzewania domu, żeby Bankisia nie zmarzła, jak będzie duży
mróz... To Pan nie wie, że Bankisia się mrozów nie boi, bo ma śliczne, cieplutkie futerko
? Ale ten Pan gapa..., hi, hi, hi...
Nareszcie się uspokoiło. "Strach" już odjechał, ale znowu zaczęło się
coś dziwnego... Pan zaczął chodzić po ogrodzie a potem też w domu z takim małym pudełeczkiem,
które robiło tak: "pstryk" i coś tak mocno błyskało... Aha, to pewnie te "zdjęcia",
ale jak to potem zjeść? Przecież nie widać, żeby z tego pudełeczka wychodziło
coś do zjedzenia...
Robimy pranie...
No dobrze, niech Pan sobie chodzi i pstryka jak chce... a Bankisia pomoże Pani, bo Pani robi coś ciekawego
z jakimiś szmatkami... Aha, Pani też lubi bawić się szmatkami jak Bankisia!!! Fajnie, pobawimy
się razem... Pani wyrzuciła różne szmatki na podłogę w łazience, a Bankisia
"cap" ząbkami za szmatkę i w nogiiii... Ale co to? Pani zebrała kilka takich szmatek
i zaniosła je do takiego drugiego pokoju na który pan i pani mówią "pralnia"
(tam jest takie warczące i szumiące "coś", Pan mówi, że to jest jakaś "pralka").
Ale Pani nie zabrała wszystkich szmatek, więc Bankisia złapała w ząbki ile się
dało (to były same szmatki, które pachniały Panem!) i zaniosła Pani, a Pani wzięła
je od Bankisi i tylko się śmiała... No dobrze, już dobrze, nie chcecie mojej pomocy, to nie...
O! Pan się ubiera! Idziemy na spacerek, idziemy na spacerek!!! Hura!
Wypadłam "jak z procy" do ogrodu i kiedy już załatwiłam wszystko co taka grzeczna
sunia jak ja powinna zrobić , bawiliśmy się z Panem w "berka", wchodziliśmy po schodkach
na taras, Bankisia łapała i przynosiła to małe, czerwone i okrągłe, na co "dwunożni"
mówią "piłeczka" i którą Pan rzucał ... Fajnie było! Na "dobranoc"
naszczekałam Sabie sąsiadów i wróciłam z Panem do domciu. Zjadłam swoje chrupeczki
i położyłam się spać... Oj, było tego dnia duuuużo dziwnych wrażeń...
4 lutego 2004 roku
Kto "budzikiem", a kto "śpiochem"...i "piecuchem"
Dzisiaj stało się coś dziwnego... Kiedy się obudziłam zobaczyłam, że przy mnie
jest Mój Pani i śmieje się i głaszcze mnie... Pani powiedziała, że jestem "śpioch"...
A zawsze było tak, że to Bankisia stała nad Panią i musiała ją polizać, żeby
otworzyła oczy... No dobra... trzeba wstawać i biegiem do ogródka, bo będzie "nieszczęście"...
Biegiem, biegiem.... Uff, ulżyło mi... No teraz można pobiegać i rozprostować łapki!
Hurra! No, trochę zimno w łapki... Kiedy już się wybiegałam Pani zawołała
mnie do domciu. Oj, jak dobrze. Trzeba zagrzać łapki... gdzie to zrobić? O, już wiem...
Zanim Pani się rozebrała Bankisia wskoczyła do Pani łóżka, hi, hi, hi... Takie
cieplutkie... No, ale już idzie Pani i się trochę "marszczy", oho już słychać:
"Baaankiii, a gdzie ty weszłaś" ... No dobrze, dobrze, już wyłażę... Wyskoczyłam
szybciutko, bo właśnie usłyszałam, że na górze coś się "ruszyło"
i pewnie Mój Pan zaraz zejdzie na dół! O, właśnie schodzi, schodzi, schodzi!!! Zawsze podbiegam
do schodków, wchodzę przednimi łapkami na pierwszy z nich i macham swoim ogonkiem, żeby
Pan widział jak bardzo się cieszę! Dzisiaj też tak było. Pan usiadł na podłodze
i pobaraszkowaliśmy trochę, a przy okazji Bankisia musiała "umyć" Pana trochę...
"Belgijskie" sposoby na wyprowadzanie "w pole" (dosłownie i w przenośni)...
Potem było jak zwykle... Po spacerze i hulankach w ogrodzie wróciliśmy z Panem do domu. Bankisia trochę
odpoczywała... Kiedy się obudziłam zobaczyłam, że Pan siedzi przy takim szumiącym
pudełku i stuka w takie płaskie pudełeczko, które leży zawsze na biurku... Zamiast
na Bankisię to Pan patrzy w takie duże świecące pudełko, które stoi też na
biurku... No dobra... zaraz zobaczymy co ważniejsze: tamto głupie pudło czy Bankisia... I Bankisia
podeszła do Pana, i kiedy Pan się obejrzał, stanęłam na środku pokoju, przykucnęłam...
Ojej, ale Pan fajnie podskoczył! Wiedziałam, że tak będzie: "Banki, chodź szybciutko
do ogródka!" Tak powiedział! A Bankisia tylko na to czekała i od razu pobiegła, bo tylko
o tym marzyła!!! Cha, cha, już wiem jak się wychodzi do ogródka... W ogrodzie najpierw
Pan chodził jakby nigdy nic... wcale nie chciał się bawić, ale Bankisia złapała
piłeczkę, którą zostawiliśmy poprzedniego dnia na tarasie i tak długo biegała
koło Pana, aż się wreszcie zlitował nade mną... i w końcu zaczęliśmy się
bawić. Pan tylko powiedział do mnie; "ty mały potworze, małpiszonie jeden..." (co
to jest ten "mały potwór, małpiszon jeden"? Czy to ja? A dlaczego? Chyba nie dlatego,
że oszukałam Pana i wyprowadziłam go "w pole"?). Pan najpierw rzucał mi piłeczkę,
a potem zaczął ją kłaść na schodkach tarasu, na który bałam się wchodzić...
Spryciarz... Najpierw położył na najniższym, potem wyżej i wyżej, aż
w końcu położył na tarasie, pod samymi drzwiami do pokoju... Myślał, że jestem
taki "bojuch", że nie wezmę sobie piłeczki... Nic z tego! Dla piłeczki Bankisia
zrobi duuuużo! No! Weszłam wreszcie na ten taras! No i co? Wcale nie takie straszne... O, ale tego
to się nie spodziewałam! Skąd tu wziął się ten pies, taki sam jak Bankisia? Stał
sobie jakby nigdy nic w... pokoju, z którego niedawno wyszliśmy z Panem... Naszczekałam mu, ale wcale
się nie przestraszył i też na mnie szczekał... przedrzeźniał mnie, drań jeden...
Jak Panu opadły ręce i zaraz potem... szczęka:-)
Po południu znowu poszłam z Panem do ogrodu, ale teraz ja byłam sprytniejsza... Wyprzedziłam
Pana i pobiegałam za dom, wskoczyłam na taras i czekałam, aż Pan podejdzie... Jak mnie zobaczył,
to miał taką dłuuuuugą i dziwną minę... Cha, cha, cha... Ale się zdziwił...
Potem się śmiał i powiedział, że jestem "chwalipięta" (co to jest ta "chwalipięta"?).
Wieczorem trochę się nudziłam, bo Pan coś znowu robił przy tych dziwnych skrzynkach (teraz
powiedział mi, że te skrzynki to "komputer" i na tym "komputerze" Pan pracuje i
opowiada na jakimś "forum belgomaniaków" o Bankisi i jeszcze coś mówił o jakimś pamiętniku...
Nic z tego nie rozumiem... Co to jest to "forum belgomaniaków"? Czy ten "belgomaniak"
to jakaś rasa psów? A co to jest ten pamiętnik? Zaraz, zaraz... to pewnie jest "to coś"
co teraz Bankisia opowiada, tak? Acha....
No więc jak Pan siedział przy tym komputerze to Bankisia zobaczyła, że w pokoju stoi na
podłodze torba tego Mojego Młodego - nierozpakowana! No ładne rzeczy! Tyle dni i nie miał czasu
rozpakować swoich rzeczy. Ja go już nauczę porządku... Dziwne... Młody nie mógł
tej torby rozpakować przez trzy dni, a Bankisia rozpakowała ją w minutkę...hi, hi, hi...
Ale będzie miał minę...
Oj, chyba Pan doszedł do wniosku, że za bardzo zaczynam rozrabiać... Wstał, założył
mi obróżkę i smycz (ojejku, pewnie znowu pojedziemy do tego strasznego "miasta"!)
i rzeczywiście zaprowadził mnie do samochodu (już sama sobie wskoczyłam!) . No i miałam rację.
Pojechaliśmy do miasta, ale tym razem nie było już tak strasznie, było mniej tych "ludzi"
i mniej strasznych samochodów - "strachów". Pospacerowaliśmy sobie po tych "chodnikach",
które głaszczą czasami tacy panowie w pomarańczowych ubrankach... Na tym spacerze Bankisia
znowu zobaczyła, że za każdymi drzwiami stoją psy, takie same jak Bankisia... Baaaardzo
dziwne! No cóż, trzeba było każdemu naszczekać... To było strasznie męczące...
Pewnie dlatego, kiedy wróciliśmy do domu, zjadłam tylko troszeczkę chrupeczek i zaraz się
położyłam, wyciągnęłam sobie zmęczone łapki i mocno zasnęłam...
To był kolejny meczący dzień... A ile nowych wrażeń...
5 lutego 2004 roku
Jestem naprawdę "porządnym belgusiem"... i porządek musi być!!!
Nio! Nareszcie! 2:0 dla mnie. Ten mój pan to jakiś straszny "guzdrała"... I pani też
chyba jakaś "niedojda"... Wyobraźcie sobie, że mój pan wczoraj wystawił za drzwi,
na taras reklamówkę z popiołem, który wybrał z kominka... A dlaczego - gapa jedna
- nie zaniosła tego od razu do tego czegoś co ma taką wielką "gębę" i kłapie?
Przecież wiadomo, że to trzeba wynieść, prawda...? To mu pomogłam.:-))) A przy okazji
będzie trawka lepiej rosła, hi, hi, hi..., bo ją posypałam tym popiołem... O jejku, jejku,
tylko dlaczego tak się potem ze mnie kurzyło??? Acha, już wiem: bo jestem czarna i to pewnie
dlatego...
A już zupełnie nie rozumiem dlaczego Pani ubrała róże w takie białe szmatki
(prawie takie jak moja do zabawy). Przecież jest już cieplutko i nie ma mrozu... Nio, to przecież
musiałam poodwijać różyczki , żeby miały powietrze... :-))) Fajnie się
te gałganki odwijało, a co się musiałam nabiegać naokoło tych krzaczków...
Długie te szmatki były , ale dałam radę! W końcu jestem "belgiem", prawda?
Ciekawa jestem kiedy wreszcie wyniesie się z mojego ogródka ten szczeniak (taki sam jak ja), który
przychodzi zawsze wtedy kiedy Bankisia chce sobie popatrzeć przez drzwi balkonowe? W końcu mu dołożę...
A teraz to pojawił się jeszcze jeden (a może to ten sam?) jak zaglądam do kominka... Ile
jest tych psów w końcu!?
Nio, ale muszę już kończyć bo chyba zaraz pójdziemy pobiegać do ogródka
. Wczoraj byłam z panem w sklepie i kupiłam sobie takie pyyyyszne herbatniczki, mniam... Będzie
przednia zabawa! Pan kupił też jakąś taką małą strasznie cieniutko i cichutko świszczącą
rureczkę, tylko nie wiem po co mu to potrzebne... hmmm? To nie pachniało jak paróweczka, albo
coś innego pysznego do jedzonka dla Bankisi.... No cóż, zobaczymy... No już się nie
mogę doczekać kiedy wreszcie pan wyjdzie ze mną na spacerek do ogródka... Pa, pa, na razie...
Lecę coś zbroić... Może nasiusiam panu w przedpokoju? Wtedy od razu wyjdziemy na spacerek ...
Tajemnicza świszcząca rureczka...
Uff! Troszeczkę się dzisiaj "zganiałam"... Ale już teraz wiem po co mojemu panu
ta metalowa rureczka cieniutko i cichutko piszcząca... Ona nie pachnie niczym do jedzenia dla Bankisi, ale
"gwiżdże jedzonkiem":-))) . Jak ta rureczka gwizdnie, to Bankisia przybiega do pana i zaraz
dostaje takie pyszniutkie psie ciasteczka... Mniam Bankisia lubi te ciasteczka i nawet jak się kłócę
z tym rozszczekanym psem sąsiadów to też zaraz biegnę do pana, jak tylko ta rureczka zaświszcze...
Warto... mniam... A mówię wam, jakie dobre jest jeszcze to coś, co się nazywa "aport"...
Pyyycha!!! Bankisia dostała od cioci Ani takie małe czerwone, okrągłe (twarde ale leciutkie)
i to się nazywa "piłeczka" (tak pan powiedział)... Jak przynoszę to panu to zaraz
dostaję taki pyszniutki "aport"... Tylko muszę to czerwone i okrągłe szybciutko
dogonić, złapać w ząbki i szybciutko zanieść panu... Pan te pyszne "aporty"
trzyma w kieszeni, teraz już luzem, bo jak miał w torebeczce to gapa wysypał dużo "aportów"
i Bankisia zjadła wszystkie, które wypadły ... hi, hi, hi... Ale z niego niedojda. Teraz się
"wycwanił" i daje mi już tylko po jednym kawałku "aportu".
Oj, a teraz właśnie pogryzałam sobie taką malutką kosteczkę, którą pani mi
dała z zupki i ... wypadł mi ząbek :-((( Co teraz będzie? Pan powiedział, że wyrasta
mi już nowy, ale ja nie mogę go zobaczyć... A jak nie wyrośnie? To co wtedy będzie?...
:-((( Ech, już chyba pójdę sobie spać. Może kociczka do mnie zajrzy na dobranoc.
Pa, pa, Bankisia idzie spać... Trochę zmokłam wieczorem i pierwszy raz się zdarzyło,
że pierwsza przyszłam pod drzwi... Ale pan był zdziwiony... No pewnie, on nie ma takiego ładnego,
mięciutkiego futerka jak ja to sobie może moknąć jak chce. Ja nie zamierzam...
6 lutego 2004 roku
Dzień szósty - "straszny" jak inne, a do tego bolało (a może tak mi się
tylko zdawało?) !!!
Dzisiaj pan znowu zabrał mnie do tego "miasta"... Dlaczego? Za co? Co takiego złego Bankisia
zrobiła? :-((( To "miasto" jest takie okropne... Hałas, szum, zgiełk, te wszystkie warczące
"strachy"- samochody... Potworność... A do tego jeszcze pan zaprowadził Bankisię do
takiej niedobrej "cioci"... Udawała taką milutką: "Bankisiu, jaka ty jesteś milutka,
słodziutka..." a potem wbiła mi taką igłę pod skórkę i bolało...
:-((( . Potem już się Bankisi nawet biegać w ogródku nie chciało, tak było
strasznie...
I co z tego, że pan powiedział, że to "dla dobra Bankisi", że tak trzeba, żeby
Bankisia nie chorowała... A Bankisię i tak to bolało i Bankisia jest zła i smutna... Idę
spać! Już więcej do tej niedobrej "cioci" nie pójdę... a zresztą
ona juz nie jest moją "ciocią", bo ciocie są dobre, a ona jest niedobra... Ale ci "dwunożni"
są niedobrzy...
7 lutego 2004 roku
Dzisiaj Pan siedział znowu przy tym "komputerze" i powiedział mi, że ci "belgomaniacy"
się o mnie pytają! To oni o mnie wiedzą? I mnie znają? Hura!!! Bankisia jest sławna!
Ale, ale... Podobno ciągle pytają co Bankisia "narozrabiała"... Ładnie to tak? Bankisia
jest baaaardzo grzecznaaa i nie rozrabia... no, prawie nie rozrabia... ;-) . A jak tu dzisiaj rozrabiać,
jak taka brzydka pogoda? Pada i pada... takie straszne wiatrzysko wieje: wiuuuu i wiuuuu, aż strach, brrrr...
już mam całe futerko mokre i jak tak będzie dalej to całkiem mi się sfilcuje. To Bankisia
woli sobie słodziutko i cichutko pospać, w ciepełku w domciu... Nawet Marujka śpi... i na mnie
nie fuka... Po południu tylko troszeczkę chciałam panu pomóc i trochę chodniczka zwinęłam,
żeby panu łatwiej było szurać po podłodze takim strasznie głośno warczącym
strachem z długą rurą ...(to się nazywa "odkurzacz" - widzicie jaka jestem już
mądra?:-) . Nawet tej rury nie ugryzłam... Grzeczna byłam... Jak zwykle... Trochę już
zgłodniałam, bo rano udawałam, że nie chce mi się jeść i prawie nic nie zjadłam,
tylko kilka tych kuleczek z miseczki...
Stadko mi się "rozlazło"... pani gdzieś poszła rano, dzieci też gdzieś poszły,
a jak pan ich wszystkich zawoził tym warczącym strachem na kółkach to Bankisia była
sama w domciu... z Marujką. Trochę było smutno, ale pan zaraz wrócił... I Bankisia
nic nie "zmalowała" w domciu, ani, ani ciut ciut nawet... Nawet Bankisia nie nasiusiała. Aż
pan miał taką strasznie dziwną minę jak przyszedł...
Tydzień Drugi
8 -10 lutego 2004 roku
8 lutego 2004 roku
O jejku, ale dzisiaj było fajnie i "zabawowo"! Ale mój pan miał śmieszną minę
i jaki był zdziwiony... Tak bardzo, że aż mu "szczęka opadła"...Zaraz wam
opowiem jak to było:
Jak codziennie poszliśmy sobie z moim panem na spacerek, a potem bawiliśmy sie w ogródku w te różne
miłe i - co najważniejsze - baaardzo smaczne zabawy. Przynosiłam panu piłeczkę i jadłam
te pyszne "aporty", poświstałam sobie smakiem paróweczki (to pan "świstał"
a ja miałam smak paróweczki:-))... Kiedy już mi się to trochę zaczęło
nudzić pan chyba chciał sobie zażartowac i powiedział do mnie "siad" i wyciągnął
nad moim łebkiem swoją "łapę", która tak baaaardzo pachniała paróweczką,
że aż ... usiadłam z wrażenia! "Klapnęłam" na pupę, aż
miło! Potem pan to powtórzył, a Bankisia znowu: klap na pupę... hi, hi, hi... I to wtedy
właśnie panu ta "szczęka opadła". Tak opadła, że aż "chrupnęło"
o podłogę...
Pani chyba też była bardzo zadowolona, bo dała mi pyszną kostkę z zupki, ale już
nie mogłam jej zjeść, bo miałam duuużo paróweczek w brzuszku... To sobie kostkę
"zakopałam" pod dywanem :-))) Pan na pewno jej nie znajdzie i będę sobie mogła
ją schrupać jutro...:-).
A wieczorkiem, do domciu przyszło znowu to coś w takie paseczki i mówiło "miau" i ja
tego czegoś wcale nie zjadłam. Tylko sobie obwąchałyśmy pyszczki i wiecie co? Jej pyszczek i mój
pyszczek pachniały tak samo : paróweczką... Dziwne, prawda? A pan mi powiedział, że
to "coś" to jest kociczka i nazywa się Maruja... To, że to kociczka to ja już wiedziałam,
ale, że Maruja to nie... Poprzyglądałyśmy się sobie, obwąchałyśmy się ...
ale ona chyba była trochę zmęczona bo nie chciała się ze mną ganiać, to
sobie poszłam do mojego ulubionego kącika i położyłam się, a Maruja poszła
na górę... E, pewnie też jej się spać chciało. To był znowu bardzo męczący,
ale przyjemny dzień...
Acha, a mój pan potem wieczorem usiadł do tego "komputera" i na tym forum "belgomaniaków"
napisał, że z tym "siad" to żadne tam wielkie rzeczy, tylko się Bankisi po prostu
udało!!! Wrrrr... To niby, że ja wcale nie jestem taka mądra, tak? Zdrrrajcaaaaa!!! Wrrrrr...
Pan powiedział, że jutro pojedzie gdzieś, do ... no jak to się nazywa? acha do Warszawy i tam
gdzieś pójdzie gdzie zapisuje się takie pieski jak Bankisia, tylko już nie pamiętam jak
to się nazywa... Już pan położył na stole moją metryczkę . A może
bym ją sobie zjadła za to co o mnie wygadywał na tym forum "belgomaniaków"? E,
lepiej nie, bo mnie jeszcze nie zapisze i nie będę mogła spotykać się z moimi siostrzyczkami
i braciszkami, babcią, mamusią i koleżankami i kolegami Niech lepiej jedzie i zapisze...
9 lutego 2004 roku
Dzisiaj Bankisia strrrraaasznie się nudziła, bo pana nie było bo musiał pojechać gdzieś
daleko i nie zabrał ze sobą Bankisi... Został tylko "Młody", ale z nim to nie było
tak fajnie "zabawowo" jak z panem :-( Do Młodego zaraz przyszła jakaś Obca Młoda i nie
zajmowali się tak bardzo Bankisią... Tylko troszkę byliśmy w ogródku i Młody rzucał
mi piłeczkę, ale krótko, bo gapa jeden raz tak rzucił, że piłeczka wpadła
pod taras, tak baaaardzo głęboko, że nie można jej wyciągnąć i się
zgubiła i już... Może pan jak wróci to kupi mi nowa piłeczkę, chociaż
szkoda tej starej - miałam ją od Cioci Ani:-(
Acha, a pan jak wyjeżdżał to powiedział, że gdzieś Bankisię zapisze, tylko
nic z tego nie zrozumiałam... Do jakiegoś związku czy coś takiego i na jakąś wystawę... Co
to takiego ten "związek" i ta "wystawa"? Co tam się robi?
Oj, jestem już strasznie głodna, bo od kilku dni jem tylko tak ciut-ciut, bo boli mnie pyszczek, a
pan daje mi do jedzenia chrupeczki, a one są twarde... a Bankisi przecież wypadają ząbki...
więc jak mam je gryźć?
Hura! Przyjechał Mój Pan! Powiedział, że już jutro Bankisia będzie miała
swoją stronkę internetową! i swój adresik mail'owy! Pancio mi założył,
ha . Na razie cała stronka jest jeszcze niegotowa, ale codziennie będzie coś nowego... A Mój
Pan powiedział, że był w Warszawie i zapisał mnie do Związku, he... i zgłosił
na wystawę... o jejku, jejku, co to będzie? Bankisia się boi i ma tremę... Bankisia musi
się nauczyć być chociaż troszeczkę grzeczna... Jak to zrobić? jak to zrobić?
Jakie to truuudne... Ale Bankisia ma jeszcze trochę czasu... może się nauczy? A na tych zdjęciach,
które będą na stronce Bankisi, to Bankisia jest taaaka nieuczesana... bo trochę sobie poganiała
i futerko się poczochrało...
10 lutego 2004 roku
Chlip... chlip... chlip Ale Bankisia się dzisiaj przestraszyłaaaaa, chlip... chlip... chlip . Raniutko
wszyscy sobie spali i Bankisi się nudziło, a na takim czymś, na czym pan sobie kładzie różne
rzeczy, przy fotelu leżała taka "szmatka" z falbankami i Bankisia złapała ją
ząbkami i troszeczkę pociągnęła, a tu nagle taki huuuk... Bo na "tym czymś"
stało takie "coś" szklane, do czego pan wrzuca takie papierowe rureczki jak przestaną się
dymić... I to coś spadło na podłogę, zrobiło taki huuuuk i się rozprysnęło
na drobne kawałeczki, a Bankisia schowała się za fotel. I pan musiał wyciągnąć
potem takiego wielkiego hałasującego stracha z taką dłuuuugą rurą i głaskał
nią podłogę i mówił Bankisi, że musi podłogę "odokruszyć"
żeby Bankisi jakieś okruszki się w łapki nie wbiły...
Ale potem to już było fajnie... Poszliśmy zaraz z panem do ogródka i Bankisia zaraz naszczekała
wszystkim psom we wsi, a najbardziej to tej Sabie od sąsiadów. Pyskata jedna... Dzisiaj jest fajna
zabawa, bo nic się nie leje na Bankisie i Bankisia ma suche futerko... Bawiliśmy się piłeczką,
i ganiałam pana (bawiliśmy się w berka ) i pan, niedojda, nie mógł mi uciec . Zaraz pójdziemy
znowu do ogródka, a może gdzieś dalej na spacerek...
Wróciliśmy ze spacerku bardzo głodni... To znaczy nie wiem jak pan, ale ja byłam baaardzo głodna...
bo od kilku dni jadłam bardzo malutko... I wiecie co? Nareszcie pan pomyślał i dawał dzisiaj Bankisi
jedzonko rozmiękczone. I Bankisia mogła zjeść, bo już brzuszek burczał z głodu
Bankisia zjadła obiadek, a teraz po spacerku porządną kolacyjkę i może sobie pospać
(ale przedtem wytarłam sobie pyszczek o miękki chodniczek ). Bankisia przecież nie mogła
jeść chrupeczek bo ząbki bolą Bankisię . Dzisiaj znowu zgubiłam następny ząbek
(jak szarpałam się rano z tą falbanką na tym... no, aha: stoliczku (pani tak powiedziała
). Już myślałam, że pan się nie domyśli i nie namoczy mi jedzonka... Nio, jak jeszcze
trochę popracuję nad panem to będzie prawdziwym belgiem:-) Nauczę go "kombinować",
jakem Bankisia!
Tego co działo się później, nie da się opisać dzień po dniu!
Trochę się tego w 2004 roku nazbierało:) Pańcio był uparty i mnie strrrrasznie "mordował"
wożąc prawie przez cały rok po całej Polsce!!! Okropność... Zaczęło się
od "przedszkola" dla młodych psiaków! Na początku było strasznie, ale później
zrobiło się bardzo milutko!!! :)))) Aż żal było Bankisi rozstać się z
tą pierwszą psią "uczelną"... Pańcio dostał dyplom (hihihi...) a Bankisia
torbę smakołyków... Mniammm:)))).
W przedszkolu Bankisia nauczyła się troszeczkę różnych rzeczy (trochę "liznęłam"
agility i przestałam się bać tuneluJ), a przede wszystkim zrozumiałam, że inne pieski
też są fajne i można się z nimi pobawić. I teraz już Bankisia może
bawić się z wszystkimi grzecznymi psiaczkamiJ.
No i oczywiście mój Pancio nie "popuścił" i nie darował mi wystaw! Potworność!
A zaczęło się od takiej dużej wystawy w Warszawie. Potem była Łódź i
Płock. Wszędzie Bankisia była w klasie szczeniaczków i zawsze sama... L Ale po Płocku
zaczęło się na serio! Z Płocka zamiast prosto do domciu pojechaliśmy do hodowli po moją
siostrzycę Bonari i z nią dopiero przyjechaliśmy do domu. Od tego dnia na wystawy jeździmy już
razem... No, na dwóch Bona była beze mnie... A co zwojowałyśmy na tych wystawach, możecie
przeczytać w dziale "Wystawy".
Ale to jeszcze nie wszystko, bo Pańcio się strrrrasznie uparł i jeździmy od sierpnia do następnej
szkółki, bo mamy zrobić PT... No i ćwiczymy, ćwiczymy i ćwiczymy... Ufff...
Ciężki jest żywot Bankisi - naprawdę "psie życie" :)))
|